Podróż Zapomniane miasto marzeń
Stosunkowo niedawno ukazała się na rynku niesamowita kolekcja 25 przewodników traktujących, w zamyśle wydawcy rzecz jasna, o najpiękniejszych miastach świata. Z tego zresztą względu opatrzono ją znamiennym tytułem “Miasta marzeń”. Odbiór pozycji w świecie ludzi zainteresowanych tematyką podróży, choć i nie tylko, musiał być zapewne wielce pozytywny. Wszak interesująca treść praktyczna, ukwiecona jest masą niesamowitych zdjęć, barwnym słowotokiem cytatów i anegdotek, wreszcie bardzo solidną porcją informacji z wszelkich ogarniętych pasją ludzkiego poznania dziedzin życia.
Mnie osobiście wielce zdumiał jeden fakt. Niewątpliwie skupisk ludzkiej bytności określanych planami urbanistycznymi mianem miast, które zasługiwałyby na uhonorowanie swojego statusu zaszczytnym tytułem “miasto marzeń” jest cała rzesza. Konieczności dokonania spośród nich wszystkich wyboru raptem 25-ciu, na co zdecydował się wydawca, zapewne nie należy zazdrościć. Wszak zapewne każdy zaprawiony eksplorator, ale i zwykły miłośnik miast, osoba która nie jedno z nich miała już okazję “schodzić” wzdłuż i wszerz, byłaby w stanie stworzyć swój własny katalog uwielbianych, godnych niejednokrotnego odwiedzenia, miast. I autor niniejszej relacji o stworzenie takiego zbioru miast marzeń mógłby się pokusić. Niewątpliwie znaczną liczbę w owym katalogu zajmowałyby miasta Italii. Raz to z racji uwielbienia dlań ze strony mojej osoby, dwa z racji ich niesamowitego bogactwa architektonicznego (zwłaszcza renesansu), kulturowego, wreszcie z faktu zamieszkiwania przez wiecznie pogodnych, skorych do nieustającego uśmiechu ludzi. Tak subiektywny wybór dziwić może, a ewentualna polemika z dokonującym tegoż jest wręcz wskazana. Dziwić za to nie może fakt, że wyboru kandydatów noszących zaszczytny przymiot miasta z marzeń, nie dokonano zgodnie z tokiem myślowym i emocjonalnym mojej skromnej osoby i właściwa lista nie obfituje, dla przykładu, w co najmniej dziesięć miast z Półwyspu Apenińskiego.
Wprawiać w konsternację może jednak jeden fakt, jeden wybór, a w zasadzie jego brak. I w tym wypadku obojętnym być nie można, co więcej należy wystąpić przed szereg i donośnym głosem dać wyraz swemu niezadowoleniu z tego powodu. A następnie drogą perswazji, rzeczowych argumentów, a jest ich multum, starać się przekonać gremium o owym zaniechaniu czy też zapomnieniu.
Edynburg, bo o owym mieście tu traktuję, wypełnia wszelkie kryteria, stawiane przez autora miastom, chcącym w jego świadomości funkcjonować jako miasto magiczne, miasto przywołujące dobre skojarzenia, przyprawiające o pozytywne dreszcze, właśnie jako miasto marzeń. Nigdy nie przypuszczałbym, że miasto “nie charakteryzujące się południowo - europejskimi szerokościami geograficznymi”, może na odbiorcy wywołać tak piorunujące wrażenie, że wywróci do góry nogami wszelkie dotychczasowe rankingi, wrzynając się głęboko w otchłanie pamięci. Już sama lista epitetów, jakimi zwykło się szkocką stolicę określać, nasuwać musi myśli o jego unikalności. Wszak niewiele miast na ziemi zasługuje na określenie ich mianem ”wizytówki Europy”, Aten Pólnocy”, “miasta romantycznego” etc.
Prowincjonalny dualizm 2009-04-14
Edynburg jest miastem na tyle prowincjonalnym, że śmierć w urbanistycznym natłoku brudu, hałasu i wszechobecnego pędu i ścisku tutaj nie grożą. Najpiękniejsze miasto Wielkiej Brytanii, bo i tak zwykło się go określać, jest miastem wyjątkowym. Wydaje się, jakby życie toczyło się tutaj wolniej. Ludzie świadomi wyjątkowości miejsca, przesiąknięci i omamieni duchem miasta, korzystają z uroków przezeń roztaczanych. A że potrafi ono omamić nawet najbardziej nieczuły na jego wdzięki umysł, nie budzi żadnych wątpliwości. Przyciąga zwłaszcza jego Stare Miasto, skupiające się wokół stanowiącej kręgosłup miejskiego tworu Royal Mile. Bogactwo architektoniczne otaczających ulicę zabytków jest niespotykane. Ich liczebność w przeliczeniu na kilometr kwadratowy pozwala wręcz na umiejscowienie miasta na liście rekordów Guinessa. Początek bądź jak kto woli koniec królewskiej mili wyznacza majestatyczny zamek. Stanowi on zwarty kompleks budowli z różnorakich okresów - od XII do XX wieku. Ogólnie była to twierdza trudna do zdobycia Ze względu na umiejscowienie na szczycie stromej skały oraz baterie dział, wśród których najsłynniejsza jest XV-wieczna kolubryna Mons Meg (ponoć można z niej było wystrzelić na odległość 3 km kamień ważący ponad 200 kg) był twierdzą, na której niejednokrotnie łamali sobie zęby angielscy najeźdzcy. Przemierzając ulicę w przeciwnym kierunku natrafia się na niespotykaną ilość zabytków, wytwornych kamieniczek i mrocznych zaułków, wymieniając li tylko z pamięci Parliament House, High Kirk of St. Gilles, John Knock House czy wreszcie Moray House. Mając przed oczyma tak niesamowite zabytki, wypada przykłonić się opinii słynnego Daniela Defoe'a, który zwykł twierdzić, że “Royal Mile to być może (...) najładniejsza ulica nie tylko Wielkiej Brytanii, ale i całego świata”. Warto również poświęcić chwilkę czasu na obejrzenie Fontanny Czarownic, która usytuowana jest w miejscu, gdzie średniowieczna “machina inkwizycyjna” spaliła na stosie około trzystu czarownic. Na drugim krańcu ulicy znajduje się okazały Holyroodhouse Palace, będący oficjalną rezydencją królowej brytyjskiej w Szkocji, a do niedawna także siedzibą szkockiego Parlamentu. Również i rzędy równoległych i prostopadłych do Royal Mile uliczek, jakby niechcąc pozostawać w jej cieniu, roztaczają nad zwiedzającym swój urok. Bezcelowe błąkanie się siecią wąskich uliczek, mrocznych zaułków, chłonięcie historii i magii Starego Miasta jest czynnością niezwykle przyjemną. Bodźce odpowiedzialne za wrażenia estetyczne zmuszone są w trakcie penetrowania tych miejsc do pracy na pełen etat. I wypadałoby im tylko pozazdrościć.
Kogo nie oczarowało historyczne, mediwalistyczne Stare Miasto, w co szczerze powątpiewam, ten mimo wszystko nie musi opuszczać szkockiej stolicy zawiedziony. Miłośnikom urbanistycznego ładu, oświeceniowych idei postępowych, ludziom ceniącym wielkoprzestrzenną zabudowę bulwarową wystarczy wychylić nosa za stanowiący granicę pomiędzy dwoma edynburskimi światami Princes Street Gardens. By nie doznać zbytniego szoku, wywołanego przeskokiem, zwłaszcza architektonicznym, pomiędzy kilkoma epokami i stylami, warto choć chwilę spędzić w owym parku. Mało gdzie natrafić można na tak niezwykłą oazę zieleni w centrum miejskiego zgiełku, w dodatku wzbogaconą obecnością licznych kaznodziejów, gawędziarzy i dudziarzy. Szczególnie wytwornie z tej perspektywy prezentuje się górujący nad ową przystanią zieleni średniowieczny, edynburski zamek. Największą atrakcję parku stanowi gotycki pomnik pamięci sir Walter'a Scott'a – Scott Monument (200 stóp wysoki). Pragnienia doznań estetycznych zaspokoić mozna również podziwiając Floral Clock – najstarszy na świecie zegar kwiatowy. Jego kompozycja składa się z 20 tysięcy roślin, a napędzany jest elektrycznie. Warto wreszcie przyjrzeć się z bliska pięknej Ross Fountain, prezentującej swą złotą barwę w otoczeniu górującego nad nią zamku.
Nowe Miasto ukazuje zupełne przeciwieństwo drugiej strony miasta. Wszechobecny ład, przestronność i elegancja tutaj obecne stanowią najpełniejszy wyraz postępowych wizji szkockiego oświecenia. Wspaniałe neoklasycystyczne Nowe Miasto wzniesiono w wyjątkowo płodnym dla szkockiej stolicy okresie 1767-1840. Tutaj działali i uzewnętrzniali swe nowatorskie idee wielcy tego świata jak choćby – Adam Smith, Dawid Hume, James Watt, John i Walter Hunter, czy też Henry Raeburn i Allan Ramsey. Nowe Miasto stało się centralnym punktem stolicy, miejscem skupiającym klasy inteligenckie. Z mnóstwem niezwykłych placów, ulic, tarasów i parków stanowi ono największe skupisko architektury georgiańskiej na świecie. Zapomniane, tonące w smogu, brudzie i wszechobecnym chaosie Stare Miasto potrzebowało swoistego uwolnienia, pewnego rodzaju kwarantanny. Odpowiedzią na te potrzeby było właśnie budownictwo szkockiego oświecenia realizowane w ramach projektu “ Nowe Miasto”. Przepełniony Auld Reekie (Stary Kopciuch), bo tak zwykło się okreslać Stare Miasto w owym czasie, mogło wreszcie odetchnąć, by po okresie skandalicznych zaniechań i zaniedbań, drogą licznych modernizacji, tchnieniem nowego życia w labirynty średniowiecznych ulic, zaułków i bram ponownie rozkwitnęło pełnią swej krasy.
W ten oto sposób edynburski piechur, nieważne czy miejscowy, czy turysta, przemierzając stosunkowo niewielką odległość może doświadczyć swoistego dualizmu szkockiej stolicy. Mało które miasto może pochwalić się podobną rożnorodnością, bogactwem form i stylów, skrajnie odmiennymi koncepcjami zabudowy. Czyni to Edynburg miastem unikalnym na scenie miast swiata. Nie może więc dziwić, że owo fascynujące zestawienie średniowiecznego chaosu z neoklasycystycznym smakiem i harmonią objęte zostało kompleksową ochroną w ramach Listy Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO.
Panorama wulkaniczna 2009-04-14
Szczególnego kolorytu, argument ten wypadałoby wręcz wytłuścić, miastu dodaje jego usytuowanie pośród kilku wulkanów, skąd dostojnie spogląda na rozlane wokół morze. Niewiele miast na ziemi może poszczycić się tak niezwykłym położeniem. Spojrzenie na panoramę miasta z ich perspektywy powinno być punktem obowiązkowym podczas wizytacji miasta. Zbudowane pośród siedmiu wzniesień, analogia z Rzymem wprost ciśnie się na usta, stwarza warunki do kontemplowania niesamowitych widoków. Już widok z zamkowego wzgórza skłania do uniesień, niemniej nijak równać się może z gradacją emocji jaka nastepuje wraz ze zdobywaniem wyższych wzgórz. Szczególnie wartymi polecenia wydają się dwa z nich – Arthur's Seat (251 m) i Calton Hill (98 m). Na przekór logice i zdrowemu rozsądkowi, miast tradycyjną drogą turystyczną, obmyśliłem sobie zdobycie pierwszego z nich drogą na przełaj, w warunkach predystynujących do takich eskapad conajwyżej kozice, ewentualnie inne górskie czworonogi. Panorama widziana ze wzgórza wynagrodziła mi trud włożony w zdobywanie szczytu drogą niekonwencjonalną. Wspomnienia odskakujących kamieni, zaciskanej w ręce trawy, pozwalającej utrzymac się na znacznej stromiźnie, jak i pukających się w czoło obserwatorów moich górskich wyczynów pozostają wieczne. Dla takich momentów warto porywać się na rzeczy szalone. Podobnie jak i dla możliwości kontemplacji w tak niesamowitym miejscu. Z jednej strony rozpościera się panorama Starego Miasta. Dostrzec można Saltire (Krzyż Św. Andrzeja) dumnie na wietrze powiewającą nad Edinburgh Castle, rozwodzić się nad układem brukowanych ulic wokół Royal Mile, wreszcie przyjrzeć majestatowi Holyroodhouse Palace. I mimo, że zastane obrazy nie pozwalają wiernemu ich obserwatorowi, na oderwanie od nich oczu, to wypadałoby i w drugą stronę zajrzeć. Widoki na błękitne wody zatoki Firth of Forth, tętniącą pełnią życia portową dzielnicę Leith, niedaleki soczyście zielony stadion Hibernians też kusząco zapraszają admiratorów ich piękna. Arthur's Seat określać zwykło się jako dziki i samotny. Siedząc na jego szczycie poczułem się tożsamo. I były to jakże przyjemne odczucia. Kontemplowałem w samotności maestrię przyrody potrafiącej dostarczać takich doznań. Trwałem w tym stanie, przypominając istotę ogarniętą dziką żądzą chłonięcią tej cudownej chwili wszelkimi możliwymi sposobami. Nic i nikt nie był w stanie wyrwać mnie z tego stanu. Chwilo trwaj, chwilo jesteś piękna.
Prowincjonalny czar miasta przejawia się i w tym, że nie narażając cholewek na zbytnie przegrzanie można przetransportować się na inne magiczne wzgórze, emocjom nie pozwalając w dodatku zbyt oziębnąć.
Panorama miasta widzianego z Calton Hill wprawić musi w zdumienie, ale niewątpliwie jeszcze bardziej potęguje je skierowanie wzroku na atrakcje na samym wzgórzu usytuowane. Monumenty, pomniki i wieże, nawiązujące stylowo do atrakcji starożytnej Grecji tłumaczą, przynajmniej w części, genezę określenia miasta mianem “Aten Północy “. Stoją tu utrzymane w greckim duchu pomnik filozofa Dugalda Stewarta, admirała Horatio Nelsona, czy w końcu City Obserwatory. Niewąpliwie najbardziej skojarzenia z Atenami nasuwa, wzorowany na tamtejszym Partenonie, National Monument, zwany również niechlubnym mianem “ hańby Szkocji”.
Świątynia nauki, kultury i sztuki 2009-04-15
Edynburg, jak mało które miasto, zasługuje na określenie go świątynią nauki, kultury i sztuki. To właśnie tutaj odbywa się największy festiwal na świecie. Washington Post wręcz stwierdził na swoich łamach, że w czasie odbywającego się tutaj w sierpniu Międzynarodowego Festiwalu Edynburskiego, miasto jest “najwspanialszym miejscem na świecie”. Swoje pięć minut mają tutaj wszelkiej maści połykacze ognia, żonglerzy, wróżbici, dudziarze, klauni, uliczni aktorzy i satyrycy. Pomimo, że nie było mi dane uczestnić w owych festiwalowych uroczystościach, co zresztą sumiennie obiecuję sobie wynagrodzić, doświadczyłem, zapewne na mniejszą skalę, ich obecności każdego powszedniego dnia. Idąc uliczkami wokół Royal Mile już z dala rozbrzmiewa piękna, pobudzająca krew do szybszego krążenia, melodia charakterystycznych szkockich dud. Wszelkiego rodzaju trupy próbują wciągnąć piechura w rozmaite zabawy, skecze i widowiska. Co kawałek natrafić można na, otoczonego słuchającymi z zapartym tchem widzami, bajarza snującego nieprawdopodobne historie. Stare miasto wszelkimi możliwymi sposobami roztacza swą średniowieczną aurę. Warto choć na moment przystanąć, przenieść się w czasy średniowiecza, wciągnąć w wir zabawy, zapomnieć o codziennym dniu.
Edynburg słynie również ze wspaniałych, w dodatku miłych dla portfela (bo darmowych), muzeów i galerii. Na szczególne polecenie zasługują mieszczące się w parku Princes Street Gardens dwie galerie sztuki. Royal Scotish Academy organizuje ekspozycje czasowe, zwłaszcza sztuki współczesnej. Mnie szczególnie ujęły zbiory National Gallery of Scotland. Znajdują się tu dzieła takich mistrzów jak Rubens, El Greco, Tycjan, Goya, a zwłaszcza moich ulubionych impresjonistów – Monet'a, Degas , Cezanne'a czy Renoir'a. Swój punkt zapatrywania ukazują prace mistrzów brytyjskich – Turner'a, Ramsay'a i Raeburn'a. Dostojny wystrój wnętrz i bogactwo dzieł tu zgromadzonych sprawiają, że miejscowa galeria może spokojnie stawać w szranki z tak sławnymi i wcześniej przeze mnie wizytowanymi galeriami jak londyńska National Gallery, folrenckie Ufizzi, czy też madrycka Prado.
Komu mało byłoby doznań artystycznych, kto znaczniej zapragnąłby nasycić umysł żądny wiedzy z zakresu kultury i sztuki, ten koniecznie winien skierować swe kroki w kierunku dwóch innych muzeów. Royal Museum przedstawia imponującą, eklektyczną kolekcję zdobyczy XIX w. techniki, eksponatów z zakresu historii naturalnej. Można tu m.in. dostrzec szczątki owieczki Dolly, pierwszego w historii sklonowanego ssaka.
Sąsiednie Museum of Scotland, jak zresztą nazwa wskazuje, przybliża historię i współczesność Szkocji, eksponując zwłaszcza skarby i pamiątki narodowe.
To najbardziej znane z edynburskich muzeów, niemniej ich liczba jest znacznie okazalsza. Każdy miłośnik znajdzie tu swój własny kąt, swoje własne miejsce fascynacji. Ani niespostrzeże się, że zachwyt nad wszechobecnym tu bogactwem i różnorodnością wytworów ludzkiej myśli sprawi, że został “zubożony” o kilka godzin, choć moim zdaniem nie jest to właściwe słowo.
Nie było mi danym gościć, choć z różnych źródeł zapewniano mnie o konieczności odwiedzenia, w Royal Botanic Garden, obejmującym ogromne połacie egzotycznych drzew, wrzosowisk, rododendronów, alpinarów i szklarni. Zapewne warto odwiedzić również edynburskie zoo (Zoological Garden), szczycące się największym na świecie wybiegiem dla pingwinów. Moją uwagę przykuwa również potrzeba wizytacji peryferyjnego, wspaniałego Edinburgh Butterfly and Insect's World, skupiska zwłaszcza motyli z całego świata. Na wzmiankę zasługuje też Writer's Museum dedykowane pamięci trzech wielkich szkockich wirtuozów słowa pisanego - Walter'a Scott'a, Roberta Burns'a i Roberta Louisa Stevensona. Miłośników marynistyki w swoje podwoje zaprasza słynny Royal Yacht “Brittania”. Podejrzeć również można proces produkcji eksportowych szkockich towarów, jak whiskey (w Scotch Whiskey Heritage Centre), czy też tartanu (Scotish Tartans Museum).
Jak widać, miejsc wartych peregrynacji jest bez liku i choćby wyłącznie dla nich warto uznać Edynburg za miasto stworzone dla permanentnych odwiedzin. Przynajmniej w mojej świadomości na tyle głeboko ono zapadło.
Mieszanka historii, magii i legend 2009-04-15
Edynburg jest miastem o niesamowitej historii, co autorowi, od małego tejże “zaślubionemu”, wielce jest w smak. Tymbardziej gdy krok w krok, nieustępując historii pola, śmiało kroczy z nią, niejednokrotnie wciskając się w luki jakby świadomie przez nią pozostawione, magia. Świat symboli, mitów i legend jest w Edynburgu obecny na każdym kroku. I mam tu na myśli nie tylko magiczną atmosferę stworzoną nieprzeniknioną muzyką dudziarzy, fantasmagorycznymi opowieściami gawędziarzy. Również i włodarzy miasta pochwalić wypada za wzmożone działania mające na celu podtrzymanie mrocznego, średniowiecznego wizerunku miasta. Znajduje się tutaj wiele stylizowanych na średniowieczną modłę atrakcji mających w zamierzeniach przenieść potencjalnego widza w otchłanie “wieków ciemnych“. Podtrzymuje się wyobrażenia o rzekomych duchach dawnych nieszczęśliwych kochanków, zbrodniarzy i ich ofiar, które ponoć do dzisiaj krążą wśród miejskich ulic i zakamarków. Celem ich odszukania wystarczy wieczorną porą dołączyć do grupki przemykającej mrocznymi zaułkami, prowadzonej przez wyglądających niczym duchy tajemniczych przewodników. Już sam ich wygląd, pobrzękiwanie olbrzymimi kluczami, zmusić może co bardziej strachliwych do odwrotu. Tymbardziej, gdy wieczorną ciszę przeszyje wrzask lub niespodziewany wystrzał - efekty specjalne są niezbędne. Z ust przewodnika usłyszeć można mrożące krew w żyłach historie o czarownicach palonych na stosie, bezgłowych psach i różnych duchach, ofiarach epidemii, okrutnych morderstwach, egzekucjach i torturach wykonywanych przy aplauzie gawiedzi - jednym słowem o urokach życia w średniowiecznym mieście. Bardziej skoremu do wyruszenia ku trwożącej przygodzie, polecić należy odwiedziny podziemnego miasta – Mary King’s Close – rozsławionej już atrakcji turystycznej.
Niemniej i samo miasto roztacza nad sobą, niezależnie od zabiegów odpowiedzialnych za to ludzi, romantyczną, magiczną aurę. Nawet nie wiadomo kiedy, tuż zza ciemnego rogu może wyłonić się Mr Hyde, mroczne alter ego dr. Jekylla, postaci o podwójnej tożsamości, wykreowanej przez urodzonego w Edynburgu pisarza Roberta Louisa Stevensona. Zaskoczeniem nie powinien też być cień charakterystycznej czapki Sherlocka Holmesa – wszak idea powieści o detektywie powstała, gdy jej autor Arthur Conan Doyle studiował na edynburskim uniwersytecie.
I mnie było dane wielokrotnie doświadczyć owej tajemnej aury miasta. A to na wspominanym już Arthur's Seat, gdy ze znacznej odległości mogłem, niczym na makietę, popatrzeć na ten średniowieczny układ ulic. A to znowu przechadzając się królewską Royal Mile, czy też kontemplując spokój w Princes Street Garden, mając przed oczyma widok na zamczysko, czy też miejsce kaźni wielu czarownic. Oczami wyobraźni wyobrażałem sobie sceny odbywające się tutaj kilka wieków wcześniej. Okres takowej zadumy, uniesienia magicznymi mocami miasta, trwał niejednokrotnie znaczną chwilę.
Szczególnych doświadczeń okultystycznych dane mi było jednakże zaznać w dwóch miejscach. Późną porą, niechętnie opuszczając okraszone zachodzącym słońcem wzgórze Calton Hill, natrafiłem, wiedzion jakąś tajemną mocą, na niesamowity, zżarty zębem czasu cmentarzyk Old Calton Burial Ground. Samotnie drepcząc pomiędzy zniszczonymi, a niejednokrotnie i uchylonymi mogiłami oraz grobami (w tym również samego Davida Hume'a) czułem się wyjątkowo nieswojo. Zdrowy rozsądek zarządzał niezwłoczną ewakuację z tego miejsca, niemniej jakiś głos wewnętrzny nie pozwalał mi go opuścić.
Drugi raz świat wierzeń, mitów i legend przyciągnął mnie na swoje łono, gdy usłyszałem cudowną historyjkę Bobby'ego z Greyfriars. Nieprzypuszczałem, że tak wydawałoby się banalna historyjka, może w dorosłym mężczyźnie spowodować tak niesamowite spustoszenie emocjonalne. Przez 14 lat ten najsłynniejszy terier świata, aż do chwili własnej śmierci, pilnował grobu swego właściciela. W nagrodę Walt Disney unieśmiertelnił go na taśmie filmowej. Na jego grobie widnieje następujące epitafium - niechaj jego lojalność i poświęcenie będą dla nas wzorem (lekcją). Nieprawdaż, że banalne historyjki, a potrafią człowieka wzruszyć.
Mówi się, że niektóre miejsca na Ziemi mają duszę? Jeśli to prawda, jeśli owe miejsca można personifikować, to Edynburg tę duszę niewątpliwie posiada. I to ogromną.
Skupisko ludzi pogodnych 2009-04-15
Jakby mało było, cały ten kocioł atrakcji przyprawiony jest (i to nie szczyptą) niezwykłą pogodą ducha tak miejscowych, jak i turystów, chłonących pełnymi płucami atmosferę tego miasta. Chyba ta magiczna aura miasta sprawia, że ludzie są bardziej skorzy na otwarcie się na nowe znajomości. Minuta znajomości wystarcza, by nowo poznana osoba wzięła Cię pod rękę i opowiedziała niesamowitą historyjkę. Tradycja browarniano – gorzelnicza wprost skłania, by nadać nowego rezonu zmęczonym nogom w jednym z licznych tu howffs (pub), gdzie o owe historyjki i nowe znajomości nietrudno.
Dane mi było poznać ludzi wielu narodowości, wysłuchać wielu niezwykłych opowieści, dzielić się szczęściem z możności przebywania w tak niezwykłym miejscu. Byłem w lokalach usytuowanych w budynkach pokościelnych. Zawiązałem znajomości z ludźmi z Australii, Meksyku, Indii i wielu innych miejsc, które zaowocowały między innymi zaproszeniami do odwiedzin ich ojczyzn. Śmiem twierdzić, że Edynburg za tym wszystkim stoi, że właśnie to miasto dzieli się swym przyjaznym obliczem z ludźmi w nim przebywającym.
Argumentów negatywnych - brak 2009-04-15
I mimo, że co bardziej opryskliwi, szukający w misternie budowanej argumentacji słabych punktów, mogliby autorskiemu wyborowi dać pstryczka, śląc zażalenia na wszem i wobec znaną szkocką pogodę, to jednak i owym autor jest w stanie stawić czoła. Wszak w okresie mojej eksploracji Edynburga, aura wyjątkowo mi przychylną była, ukazując to miasto wyłącznie w pieknej, słonecznej poświacie. I odtąd Edynburg - taki słoneczny, pełen zieleni, tonący w zapachach wiosny, naznaczony nutką magii i romantyzmu, zamieszkiwany przez pogodnych ludzi i tętniący niesamowitą, średniowieczną atmosferą, zwykł mi się kojarzyć. Gdzieś przeczytałem, że właśnie w Edynburgu doświadczyć można słynnego arystotelesowskiego efektu pobudzania duszy wrażliwej do łez za pomocą piękna. Czyż takiego miasta może brakować na liście miast marzeń ? Czy dla takiego miasta nie warto wydać ot choćby suplementu ?
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Odwiedź Edynburgh, bo naprawdę warto. Już trochę czasu mineło od moich odwiedzin tego cudownego miejsca i nie raz się łapię na wspominaniu jego uroków. Do dzisiaj to dla mnie ulubione miasto, pod wieloma względami, o których pisałem w tekście, niepowtarzalne i wyjatkowe.
-
Nie pozostaje nic innego jak tylko się wybrać. Mną już strasznie nosi, by znów pojechać na cudowne szkockie łono, a przy okazji zwyczajnie pobuszować po Edynburghu.
-
Edynburg to zdecydowanie jedno z moich miast marzeń!
Ale za każdym razem kiedy planuję coś nie wychodzi... więc na razie pozostaje to tylko w sferze marzeń.
Dzięki za relację! -
Oczywiście.. Jak to na Roberta przystało - nie zawiodła mnie Jego relacja :D Nie dziwi mnie też fakt wyboru tego, a nie innego miasta ;)
Robercie, nie będę ukrywał - w Twych relacjach najbardziej urzeka mnie Twój sposób postrzegania miejsc. Nic dziwnego zatem, że fragment "Mieszanka historii, magii i legend" był dla mnie niczym lizak wetknięty w rączkę dziecka :D
Tak, jestem fanem Twych podróży, które ukazują miejsca "zwykłe" od tej "drugiej" strony :) I z niecierpliwością czekam na kolejną dawkę :)
Pozdrówki :) -
No cóź, tym drugim miastem jest oczywiście Londyn. Urodą położenia i urbanistyki nie może równać się z Edynburgiem, ale wielością atrakcji kulturalnych przebija wszystkie miasta na kontynencie (muzea, teatry, wystawy, koncerty, inne obiekty, mnogość ras i kultur na ulicach etc.). Ale co Edynburg, to Edynburg. Na pewnym forum lotniczym zachwycony Edynburgiem spotter opisał go jako połączenie Krakowa z Gdańskiem i Zakopanem w jednym ;-).
Pozdrawiam :-) -
ciekawym jest Hopperku, o które inne miasto chodzi, jako ex equo z Edynburgiem najciekawsze na wyspach
-
Co do oceny Edynburga - zgadzamy się w 100%. Absolutnie najpiękniejsze duże miasto wysp brytyjskich i najciekawsze (to ex equo). Najładniej położone i najbardziej interesujące architektonicznie i urbanistycznie. Wspaniałe muzea i ... znakomita komunikacja pomiędzy nimi. Fascynująca historia, wspaniała oferta kulturalna, pogodni i życzliwi ludzie wszelkich ras, narodowości, religii etc. whisky, haggis i długo jeszcze by wymieniać :-). No i bardzo podobał mi się Twój opis (szczególnie odnośniki kulturowe). Fotki w większości już miałem okazję docenić ;-). Pozdrawiam
-
zgadzam się Robercie - Edynburg jak najbardziej zaliczyć można do miasta marzeń. To miasto z duszą i z niepowtarzalnym klimatem :) aż zachciało mi się tam wrócić...
-
Wypadało " błąkające się" zdjęcia jakoś skatalogować, stąd niniejsza wzmianka. Dodatkowo samo miasto wymusiło na mnie podzielenie się wrażeniami z pobytu w nim. Gorąco je polecam.